sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział czwarty: "Jed­ne dni uciekają przez pal­ce, a jeszcze in­ne nie pot­ra­fią zniknąć."

"Mieć świado­mość, że mi­jają ta­kie mi­nuty, które są prze­siąknięte myśla­mi o To­bie. Gdziekol­wiek się wte­dy znaj­du­jesz, z kim­kolwiek roz­ma­wiasz, jakąkol­wiek czy­tasz książkę... Wiesz, że nie jes­teś sa­ma. To ta­kie ważne mieć poczu­cie, że nie jest się garścią pia­chu, która bez­wied­nie ucieka przez pal­ce i kiedyś znik­nie... Strąco­na z dłoni sil­niej­szym podmuchem."

~oczyma Hadley~
   Prędko otworzyłam moją walizkę i opróżniłam ją. Na dnie mieściła się mała, prawie niewidoczna kieszonka, którą po chwili rozerwałam z pośpiechu. W środku znalazłam śnieżnobiałe tabletki, za pomocą których zniknę z tąd na zawsze. Wiele razy myślałam czy właśnie tą drogę mam wybrać, ale wydała mi się ona najmniej bolesna. Otworzyłam dobrze zamknięte, przezroczyste pudełeczko i wysypałam sobie trzy tabletki na rękę.
   Przez jakieś pół godziny wpatrywałam się w dokładnie zaokrąglone leki. Wreszcie się zdecydowałam. Położyłam na języku jedna z nich i popiłam trzymaną w ręce wodą. Przez godzinę nie doczekałam się żadnych rezultatów, więc zarzyłam jeszcze dwie, spoczywające na mojej lekko trzęsącej się dłoni. Denerwowałam się, chyba najbardziej tym, że nie miałam pewności czy te tabletki na pewno przeniosą mnie na tamten świat, lepszy świat. Tyle ludzi próbowało się tam dostać, ale się nie udało. Ja też już próbowałam... Nie raz... Nie udało się, ale może tak właśnie miało być, przecież podobno nic nie dzieje się bez przyczyny. To w takim razie jakie przesłanie miała śmierć moich rodziców? Żebym zdała sobie sprawę jak bardzo oni mnie skrzywdzili? Żebym spotkała Harrego? A co mam rozumieć przez to, że rodzice byli jacy byli? A jednak zrozumiałam, że nic dobrego mnie już tu nie spotka, muszę z tąd odejść... Dziś... Teraz... W tej chwili... W tym momencie... Tu i teraz.
   Wtedy wiedziałam już co mam robić, wysypałam z pudełeczka pozostałe tam tabletki i połknęłam wszystkie na raz. Prawie się nimi zakrztusiłam, lecz zaraz popiłam wodą i sytuacja wróciła do normy. Długo nie musiałam czekać na efekty działania tabletek. Na początku bolała mnie głowa, zaczęło mi się robić gorąco i kręciło mi się w głowie, wtedy byłam już prawie pewna, że tego nie przeżyje. Miałam mroczki przed oczami, a nogi nagle zrobiły mi się jak z waty i powoli opadłam na zimne podłoże. Serce zaczęło mi bić mocniej, a przecież efekt miał być całkiem inny. Co parę minut moje serce spowalniało, a ja byłam już prawie martwa. Po chwili drzwi zaskrzypiały i do pomieszczenia weszła nieznana mi osoba, zapewne był to jeden z opiekunów tej placówki. Zaklęłam w głowie, lecz pozostały mi resztki nadziei, które zaraz zniknęły. Nade mną pojawili się nagle wszyscy, którzy zapewne znajdowali się w budynku, myśleli, że jestem nieprzytomna, ale miałam tylko zamknięte oczy i moje serce prawie nie pracowało. Wreszcie w pomieszczeniu znalazło się dwóch mężczyzn ubranych w nietypowe stroje ratownicze, nie chciałam, żeby mnie ratowali, było przecież tak blisko. Ten człowiek, który wszedł w nieodpowiedniej chwili zniszczył wszystko.
   Po raz trzeci nie zdołałam się zabić, jestem aż taka głupia, by nie zamknąć pokoju na klucz? Jedna czynność... Jeden ruch... zmieniłby wszystko diametralnie. 

   Obudziłam się w zupełnie białej sali. Koło łóżka na którym leżałam stały jeszcze dwa takie same, a na nich dziewczyny. Nie wyglądały one normalnie. Właśnie, ja chyba do nich nie pasowałam, byłam normalna, nawet za bardzo. Chciałam stamtąd wyjść, pobiec do domu, zamknąć się w łazience i wziąć do ręki upragnione tabletki.
   Próbowałam się podnieść, lecz nie miałam wystarczająco dużo siły, czułam jakby w parę godzin wszystko ze mnie uszło, a została tylko sama skóra i świadomość, że znów poniosłam klęskę. Wreszcie zebrałam się w sobie i wstałam wyrywając przy tym wszystkie kable, którymi byłam przyczepiona do różnorodnych maszyn, które coraz głośniej pikały. Wstałam i ruszyłam przed siebie, przez podłużne pomieszczenia przepełnione ludźmi. Gdy byłam już w korytarzu prowadzącym do drzwi wyjściowych usłyszałam za sobą słowa "Hadley Strange, masz się zatrzymać". Stanęłam, lecz po chwili ruszyłam na dwór, wtedy dopiero zorientowałam się, że moje nogi są bose i nie mogłam ruszyć się z miejsca, czułam się tak jakbym przyrosła nogami do ziemi. W tej właśnie chwili lekarz i jego towarzysze dobiegli do mnie. Złapali mnie za ręce, pociągnęli w stronę szpitala, a ja próbowałam wyślizgnąć się z ich żelaznego uścisku, lecz oni tylko wbili mi w rękę szczykawke przepełnioną środkami na uspokojenie. Musiał być bardzo silny, ponieważ po chwili osunęłam się na ziemie w dziwnym pomieszczeniu.


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Hej, tu macie następny rozdział. 
Wiem, że miał się on pojawić pare dni temu, ale nie miałam zbyt wiele czsu, by go napisać.
Dziekuje za komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Czytasz=komentujesz!




3 komentarze:

  1. Super rozdział, zarąbiście wszystko opisujesz, czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że nie lubisz byc nominowana (dlatego przepraszam), ale NOMINUJĘ CIĘ do Libster Blog Award szczegóły u mnie na blogu http://percyjacksonmyheromylife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziś zaczęłąm czytać Twój blog. Jest naprawdę niesamowity. Cudownie piszesz, już kilka razy się wzruszyłam, a to dopiero początek, prawda? Nigdy nie przestawaj pisać, jeżeli lubisz to robisz, pisz. Jejciu, to taaakie cudne ;')
    Przy okazji zapraszam na swój blog. Zjebany ale jest! XD : http://alex-lives.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń