środa, 26 listopada 2014

Rozdział siódmy

*oczyma Harry'ego*
- Przepraszam - powtórzyła to trudne jak myślę dla niej słowo.
- To nie twoja wina, że nie możesz poradzić sobie z tym wszystkim.
- Ale na to zasłużyłam, mam za swoje.
- Nie mów tak, nie cofniesz już czasu, a ludzie robią gorsze rzeczy. Może nie byłaś najlepszym człowiekiem, ale ja już dawno ci wybaczyłem.
- Dlaczego? Dlaczego jeszcze się mną interesujesz?
- Bo mi na tobie zależy? Zawsze zależało. I dlatego teraz nie pozwolę ci się ciąć, ani nic w tym stylu.
- Ale ja nie dam rady.
- Jesteś silna i dasz rade, a ja ci w tym pomogę.
- Harry, jeśli mnie kochasz to pozwól mi odejść. Proszę.
- To by było tchórzostwo, a ty chyba nie jesteś taka, a tym bardziej ja.
- Też tak myślałam, ale widocznie się pomyliłam. Proszę, pozwól mi się poddać.
- Nie, nie pozwolę, a teraz wytrzyj łzy i chodźmy na obiad.
- Nie jestem głodna, ty idź, a ja wrócę do pokoju.
- Musisz coś jeść. - powiedziałem i pociągnąłem dziewczynę za rękę zamykając drzwi do łazienki.
Zeszliśmy na dół po schodach mijając przy tym Kelly.
- Co za słodka z was para. - powiedziała sarkastycznie zawieszając wzrok na naszych złączonych dłoniach.
- Coś ci się nie podoba, Kelly? - zapytałem ostro, mam nadzieje, że nie będzie niepokoić Hadley.
- Ta, ale raczej nikogo to nie obchodzi. - racja mnie raczej nie, ale czy Hadley?
Minęła nas i szybkim krokiem ruszyła na piętro.
- Co jej się stało? Zawsze była taka miła i w ogóle. - zapytała patrząc pod nogi, by się nie potknąć.
- Była dopóki nie zobaczyła nas razem, ale się nie przejmuj, przejdzie jej. - uśmiechnąłem się do niej zerkając na nasze dłonie. Chciałem jak najdłużej zachować tą chwilę, ale po wejściu do stołówki puściła moją i poszła nałożyć sobie coś do jedzenia.

*Oczyma Hadley*
Nałożyłam sobie parę ziemniaków i rybę, kiedy zauważyłam, że jedna z opiekunek przygląda mi się, a właściwie moim ręką. Spojrzałam na nie i od razu pożałowałam, że nie ubrałam czegoś z długim rękawem, lecz nie mogłam już nic zrobić.
Gdy zaczęła zmierzać ona w moim kierunku odwróciłam się i zaczęłam iść do stolika, kiedy usłyszałam jej głos:
- Hadley, możemy porozmawiać? - wiedziałam, że nie ma już odwrotu, spojrzałam więc w jej stronę. Skierowała się w kierunku drzwi, a ja wiedziałam, że muszę za nią pójść. I tak pewnie czym prędzej czy później ktoś by to zauważył. Ale to tylko i wyłącznie moja wina. Powinnam zamknąć te cholerne drzwi i szybko skończyć ta beznadziejną grę nazywaną życiem.
Szłam za nią wzdłuż korytarza, po czym dotarłyśmy do jej gabinetu na jego końcu. Poczekała na mnie przy drzwiach bym mogła do niej dołączyć, jakby bała się, że zaraz ucieknę.
Wpuściła mnie do środka i nakazała usiąść na krześle, a ona zajęła miejsce naprzeciwko i poprosiła bym pokazała jej prawą rękę. Nie wiedziałam co robić, z bezradności wyciągnęłam przed siebie lewą, która była nienaruszona.
- To jest według ciebie prawa? - zapytała i niemal usłyszałam jej myśli, które już układały teorie na mój temat. - Nie musisz mi jej pokazywać i tak wiem co na niej jest.
- To po co pani o to prosiła? Po co tu teraz siedzę? Nie łatwiej było od razu wysłać mnie do psychiatryka?
- Łatwiej, ale chciałam z tobą o tym porozmawiać, a ty nawet się nie tłumaczysz. To lepsze niż wymyślanie niestworzonych historii, przynajmniej masz świadomość co zrobiłaś. - spojrzała mi w oczy, a ja od razu spuściłam wzrok.
- To znaczy, że mogę już iść? - wstałam z miejsca i chciałam już wyjść, kiedy ona znów się odezwała.
- Hadley, usiądź jeszcze. Nie możemy ryzykować, że to się powtórzy. To nie pierwszy raz. Tym razem nie wystarczy obiecać, że już tego nie zrobisz.
- Ale ja proszę. - z oczu pociekła mi łza, a za nią następna. Nigdy nie myślałam, że będę błagać, by tu zostać, ale dom dziecka to raczej dużo lepsza opcja niż psychiatryk.
- Idź do swojego pokoju, ja porozmawiam z dyrektorem i zdecydujemy co dalej. - wstałam i podeszłam do drzwi - Pamiętaj, że cokolwiek zrobimy, będzie to dla twojego dobra. - usłyszałam za sobą, kiedy zamykałam drzwi.





***
Hej, wiem, że długo nic nie dodawałam, ale niedawno postanowiłam odwiesić bloga, więc napisałam nowy rozdział.
Mam nadzieje, że jeszcze ktoś jeszcze go czyta.
Jeżeli ktoś chciałby być informowany o rozdziałach napiszcie do mnie na twitterze - @domili_imbanana.Zapraszam też na moje inne blogi:http://zwiastuny-doublenik.blogspot.comhttp://i-miss-everything-we-did.blogspot.comhttp://i-hope-your-heart-is-strong-enough.blogspot.com


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

"Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje." - Blog zawieszony.

Hej, *muzyka*
Jak już wiecie po tytule postanowiłam zawiesić wszystkie moje blogi z opowiadaniami, ponieważ nie wyrabiam już na zakrętach. Wiem, może to strasznie głupio brzmi, ale taka prawda. Po prostu nie mam pomysłów na dalsze przygody "bohaterów" opowiadań.

Podjęłam taką decyzje i nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek wróce do pisania. Przepraszam tych, którzy czytali moje wypociny (jeśli w ogóle takie osoby kiedyś istniały). Wiem, że zawiodłam Was na całej linii, ale nie miałam innego wyjścia, wcześniej czy póżniej i tak bym podjęła tą samą decyzje.


piątek, 11 lipca 2014

Rozdział szósty: "Kochać to niszczyć, a być kochanym znaczy zostać zniszczonym"

*oczyma Harr'ego*
Wyszedłem z klubu ledwo trzymając się na nogach, podpierałem się ściany i próbowałem dojść do taksówki, która od paru minut na mnie czekała.
Wsiadłem na tylnie siedzenie potykając się przy tym o krawężnik i zamknąłem za sobą drzwi. Kierowca zapytał się mnie dokąd ma jechać. Chwilę się zastanawiałem i już wtedy wiedziałem - pojade do domu dziecka, tam wytrzeźwieje, a potem wróce do domu. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem.
W czasie podróży strasznie kręciło mi się w głowie, wiedziałem, że jutro na pewno będe miał kaca.
Spojrzałem przez szybe i ujrzałem szaro-bury budynek, który był celem mojej podróży taksówką. Nie byłem jednak pewny swego, ponieważ wszystko w około widziałem potrójnie. Samochód zatrzymał się przed ciężką bramą, a ja zapłaciłem i wysiadłem. Otworzyłem bramę kluczem oraz uchyliłem delikatnie, żeby nie zaskrzypiała. Zamknąłem ją i przeskanowalem otoczenie, by sprawdzić czy nikt mnie nie widział. Raczej nic by mi nie zrobili jakby mnie przyłapali, ale wolałem wejść niepostrzeżenie.
Wszedłem do budynku, po czym zakluczowałem od środka mahoniowe drzwi. Skierowałem się w strone schodów, a już po chwili, chwiejnym krokiem znalazłem się na piętrze sypialnianym. Doszedłem do jednych ze drzwi, za którymi miał znajdować się pokój przeznaczony dla mnie. Nie był on zamknięty, co troche mnie zdziwiło, ale nie myślałem wtedy racjonalnie i wszedłem do środka. Zdjąłem buty, spodnie i już po chwili leżałem w łóżku w samych bokserkach.

*oczyma Hadley*
Usłyszałam lekkie skrzypienie drzwi, więc rozpostarłam na chwile powieki. Nikogo nie zauważyłam, więc ponownie zasnęłam. Sen nie trwał długo, bo już po piętnastu minutach obudził mnie obcy oddech na karku. Myślałam, że moja wyobraźnia znów płata mi figle, ale gdy tylko odwróciłam się za siebie ujrzałam lokowatego szatyna, który ssał kciuk jak małe dziecko. Powstrzymałam się, żeby nie nakrzyczeć mu w twarz, ale po pewnym czsie już wiedziałam jak sobie to zrekompensować. Wróciłam do pozycji w jakiej  spałam, przyciągnęłam kolano do brzucha i wymierzyłam nogą w jego najsłabszy punkt. W tym samym momencie Harry zerwał się z łóżka i krzyknął skulony w pół, z rękami umiejscowjonymi na wybrzuszeniu czarnych bokserek. Gdy już troche się uspokoił podniósł wzrok na mnie i automatycznie oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Wszystko między nami ok? - spytał z nutką wątpliwości w głosie.
- Na to wygląda. - odpowiedziałam, nawet nie wiem jak zdołałam z siebie wydusić te słowa, jeszcze w tak łagodnym brzmieniu.
***
*oczyma Harr'ego*
Obudziłem się w południe i postanowiłem wziąść poranny prysznic, no może nie taki poranny, ale jednak.
Błądziłem szukając wolnej łazienki, wreszcie mi się poszczęściło, bo znalazłem niezamknietą. Wszedłem do środka i zauważyłem Hadley odwróconą do mnie plecami. W lustrze wiszącym nad umywalką ujrzałem zapłakaną twarz dziewczyny. Podszedłem do niej i zobaczyłem co trzyma w swojej bladej dłoni, żyletke. Z niej mój wzrok powędrował na zakrwawioną rękę. Nogi przyrosły mi do podłoża, nie mogłem nic zrobić, ale po pewnym czasie otrząsnąłem się z transu i wyrwałem jej narzędzie, które wrzuciłem do kosza. Wziąłem jej zranioną rękę i obmyłem pod zimną wodą. Bałem się, że będzie protestować, ale ona tylko stała i wpatrywała się kątem oka w moją twarz, kiedy obmywałem jej skóre.
Zakręciłem kran i usiadłem na brzegu wanny ciągnąc za sobą Hadley. Umiejscowiłem ją sobie na kolanach, gdy automatycznie powiedziała słowo, które rzadko przechodzi mi przez gardło (jej zapewne też) - przepraszam. To słowo wydobywające się z jej ust było inne, nasiąknięte emocjami, bólem. Było po prostu prawdziwe.



----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wiem, bardzio długo nie dodawałam nic na bloga, ale po prostu nie wiedzałam jak to wszystko opisać, mam nadzeje, że wam się spodobał i jeszcze ktoś czyta tego bloga.

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział piąty: "Z samobójstwem jest jak ze spadochroniarstwem: pierwszy skok jest najlepszy. Powtórka osłabia emocje, recydywa zniechęca."

" Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w moim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku."



Po niecałym tygodniu leżenia w szpitalu wreszcie go opuszczałam. Czułam się tam jak w wiezieniu przypięta kolorowymi kabelkami do różnorodnych urządzeń, które z pozoru miały utrzymać mnie przy życiu, ale tak naprawdę symbolizowały, to ze jestem uwieziona, przypominały mi swoja obecnością o porażce jaka poniosłam próbując się zabić. Czy tego żałowałam? Nie, ani razy nie żałowałam tego co zrobiłam, poświęconego czasu, uczuć, psychiki innych ludzi. Nigdy... Tylko dlaczego mi się nie udało? Czy tak dużo chciałam? Wygląda na to, ze tak, ale to jakby jakiś znak, ze przeżyłam po czwartej probie przeniesienia się do lepszego świata. Może to powinien by koniec... lub początek czegoś nowego, nowej mnie? Nie sadze, może to ma mnie zmobilizować do walki... o lepszą śmierć.
Szam powoli za jednym z policjantów, którzy pilnowali mnie, żebym nie uciekła. Podążałam już zanim około 10 minut i kompletnie nie wiedziałam kiedy skończy się ta podroż do wyjścia. Nagle idący przede mną policjant odwrócił się gwałtownie, by sprawdzić czy Idę za nim, w tym momencie cofnęłam się o krok. Nie wiem po co on to zrobił, ponieważ wiedział, że za mną idzie jeszcze jego kolega i raczej nie pozwoliłby mi uciec, a może porostu nie ma do niego zaufania. Wcale się mu nie dziwię, ale ja w żadnym stopniu nie jestem idealna, ani tym bardziej wara zaufania, wiec nie powinnam się na ten temat wypowiadać. Wreszcie doszliśmy do upragnionego wyjścia z tego przesiąkniętego chorobami budynku. Doszliśmy do radiowozu i po otworzeniu go przez jednego z mężczyzn wsiadłam do środka. Jako mała dziewczynka, zapewne jak większość dzieci marzyłam o przejażdżce policyjnym wozem wraz z policjantami przebranymi  swoje uniformy. W drodze panowała zupełna cisza, którą bałam się przerwać, lecz wreszcie się odważyłam.
- Gdzie mnie zawieziecie? - zapytałam zaniepokojona swoim losem.
- Do domu...
- Mojego domu?-zapytałam z nadzieja w glosie
- Zależy jak nazywasz dom dziecka? - odpowiedział jeden z nich, wogóle nie zważając na moje uczucia, ciągle zmieniające swa pozycje.
- Dlaczego mi to robicie? Nienawidzę was!
- A co, wolałabyś iść do psychiatryka?
- Tak, tam napewno byłoby mi o niebo lepiej. Może tam poczułabym się taka sama jak ludzie tam przebywający, a nie tak jak teraz wyróżniam się z tłumu. Jestem inna w tym towarzystwie, a inność nie jest w tym świecie mile widziana.
- Tu będziesz miała opiekę indywidualnego psychologa i to jak twierdzili lekarze narazie powinno ci wystarczyć - odpowiedził zaskakująco milo drugi policjant.
Dalsza część podroży do mojego jak to ujęli policjanci "domu" upłynęła mi w ciszy i spokoju. Miałam czas, by przemysleć sobie wszystko co należało przemysleć. Naprzykład to jak potraktowałam Harrego. Widać bylo, ze nie chciał się kłócić, ale ja wymusiłam od niego krzyki. Nie pomyślałam o nim, ale jego to tak samo dużo kosztowało psychiki jak mnie, nawet więcej. To on jest pokrzywdzony, bo to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Ale dlaczego nie mogę o nim zapomnieć? Przecież rzuciłam go zważając na moje  uczucia, ciągle zmieniające swa pozycje.
- Dlaczego mi to robicie? Nienawidzę was!
- A co, wolałabyś iść do psychiatryka?
- Tak, tam napewno byłoby mi o niebo lepiej. Może tam poczułabym się taka sama jak ludzie tam przebywający, a nie tak jak teraz wyróżniam się z tłumu. Jestem inna w tym towarzystwie, a inność nie jest w tym świecie mile widziana.
- Tu będziesz mila opiekę indywidualnego psychologa i to jak twierdzili lekarze narazie powinno ci wystarczyć - odpowiedzil zaskakująco milo drugi policjant.
Dalsza czesc podróży do mojego jak to ujęli policjanci "domu" upłynęła mi w ciszy i spokoju. Miałam czas, by przemyslec sobie wszystko co należało przemyslec. Naprzykład to jak potraktowałam harrego. Widać bylo, ze nie chciał się kłócić, ale ja wymusiłam od niego krzyki. Nie pomyslalam o nim, ale jego to tak samo dużo kosztowało psychiki jak mnie, nawet więcej. To on jest pokrzywdzony, bo to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Ale dlaczego nie mogę o nim zapomnieć? Przeciez rzuciłam go z wrednym uśmieszkiem na i z zimna krwią, a teraz mam z tego powodu wyrzuty sumienia.
Wreszcie dojechaliśmy na miejsce, a ja szybko wysiadłam z samochodu trzaskając drzwiami i zmierzając do drzwi wejściowych. Chciałam już być w środku, w pokoju w którym to się stało. Dlatego zadzwoniłam dwukrotnie do drzwi, po paru minutach otworzyła mi ta sama dziewczyna, która wpóściła mnie tu po raz pierwszy. Weszłam do środka, a za mna policjanci, którzy w czasie oczekiwania na otwarcie drzwi zdarzyli mnie dogonić. Po wejściu od razu skierowałam się w stronę schodów, a później do pokoju, lecz pokrzyżował mi to chłopak, o którym myślałam całą drogę do tego budynku.
Nagle stanął mi na drodze do drzwi i uniemożliwił wejście do pomieszczenia.
- Możemy porozmawiać? - zapytał lekko zachrypniętym głosem.
- Możesz wejść. Nie zamierzam tutaj rozmawiać. - wpóściłam go do środka, gdzie pozwoliłam mu usiąść na krześle, a ja oparłam się o ścianę i wpatrywałam się w moje niezwykle interesujące buty. Wreszcie on niespodziewanie zabrał głos:
- Szybko wypóścili cie ze szpitala, jak się czujesz no wiesz po... - zapytał zakłopotany, pewnie nie wiedział jak zareaguje na to słowo.
- ...Po probie samobójczej? - powiedziałam bez skrepowania.-jak widzisz żyje, niestety
- Czyli to jednak źle, ze cie uratowałem. - powiedział, a ja w tej chwili nie wytrzymałam, to był on? Jak to możliwe?
-To byłeś ty? - krzyknęłam automatycznie się wyprostowując.
-Chciałem cie przeprosić, ale skoro tak to tylko ci przeszkodziłem - w tym momencie drzwi zamknęły się, a jego już nie było w pokoju.
***
Minęło kilka godzin przez które myślałam o swoim życiu, rozważałam za i przeciw mojej śmierci. Bardzo dziwne było jednak to ze nikt po Harrym ani razu nie odważył się mi przeszkodzić, nie bali się ze znowu spróbuje się zabić? Nie mam się co dziwić, moi rodzice się mną nie interesuje, a ja oczekuje tego od obcych osób, które pierwszy raz widza mnie na oczy.




-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Jak podobał się rozdział? Piszcie w komentarzach, a poza to nie jestem zadowolona z ilości waszych komentarzy pod ostatnim rozdziałem. Jeśli ta sytuacja będzie się powtarzała zawieszę bloga, bo widocznie nie mam dla kogo go pisać. Dziękuję tym którzy piszą komentarze, nawet z anonima. 

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział czwarty: "Jed­ne dni uciekają przez pal­ce, a jeszcze in­ne nie pot­ra­fią zniknąć."

"Mieć świado­mość, że mi­jają ta­kie mi­nuty, które są prze­siąknięte myśla­mi o To­bie. Gdziekol­wiek się wte­dy znaj­du­jesz, z kim­kolwiek roz­ma­wiasz, jakąkol­wiek czy­tasz książkę... Wiesz, że nie jes­teś sa­ma. To ta­kie ważne mieć poczu­cie, że nie jest się garścią pia­chu, która bez­wied­nie ucieka przez pal­ce i kiedyś znik­nie... Strąco­na z dłoni sil­niej­szym podmuchem."

~oczyma Hadley~
   Prędko otworzyłam moją walizkę i opróżniłam ją. Na dnie mieściła się mała, prawie niewidoczna kieszonka, którą po chwili rozerwałam z pośpiechu. W środku znalazłam śnieżnobiałe tabletki, za pomocą których zniknę z tąd na zawsze. Wiele razy myślałam czy właśnie tą drogę mam wybrać, ale wydała mi się ona najmniej bolesna. Otworzyłam dobrze zamknięte, przezroczyste pudełeczko i wysypałam sobie trzy tabletki na rękę.
   Przez jakieś pół godziny wpatrywałam się w dokładnie zaokrąglone leki. Wreszcie się zdecydowałam. Położyłam na języku jedna z nich i popiłam trzymaną w ręce wodą. Przez godzinę nie doczekałam się żadnych rezultatów, więc zarzyłam jeszcze dwie, spoczywające na mojej lekko trzęsącej się dłoni. Denerwowałam się, chyba najbardziej tym, że nie miałam pewności czy te tabletki na pewno przeniosą mnie na tamten świat, lepszy świat. Tyle ludzi próbowało się tam dostać, ale się nie udało. Ja też już próbowałam... Nie raz... Nie udało się, ale może tak właśnie miało być, przecież podobno nic nie dzieje się bez przyczyny. To w takim razie jakie przesłanie miała śmierć moich rodziców? Żebym zdała sobie sprawę jak bardzo oni mnie skrzywdzili? Żebym spotkała Harrego? A co mam rozumieć przez to, że rodzice byli jacy byli? A jednak zrozumiałam, że nic dobrego mnie już tu nie spotka, muszę z tąd odejść... Dziś... Teraz... W tej chwili... W tym momencie... Tu i teraz.
   Wtedy wiedziałam już co mam robić, wysypałam z pudełeczka pozostałe tam tabletki i połknęłam wszystkie na raz. Prawie się nimi zakrztusiłam, lecz zaraz popiłam wodą i sytuacja wróciła do normy. Długo nie musiałam czekać na efekty działania tabletek. Na początku bolała mnie głowa, zaczęło mi się robić gorąco i kręciło mi się w głowie, wtedy byłam już prawie pewna, że tego nie przeżyje. Miałam mroczki przed oczami, a nogi nagle zrobiły mi się jak z waty i powoli opadłam na zimne podłoże. Serce zaczęło mi bić mocniej, a przecież efekt miał być całkiem inny. Co parę minut moje serce spowalniało, a ja byłam już prawie martwa. Po chwili drzwi zaskrzypiały i do pomieszczenia weszła nieznana mi osoba, zapewne był to jeden z opiekunów tej placówki. Zaklęłam w głowie, lecz pozostały mi resztki nadziei, które zaraz zniknęły. Nade mną pojawili się nagle wszyscy, którzy zapewne znajdowali się w budynku, myśleli, że jestem nieprzytomna, ale miałam tylko zamknięte oczy i moje serce prawie nie pracowało. Wreszcie w pomieszczeniu znalazło się dwóch mężczyzn ubranych w nietypowe stroje ratownicze, nie chciałam, żeby mnie ratowali, było przecież tak blisko. Ten człowiek, który wszedł w nieodpowiedniej chwili zniszczył wszystko.
   Po raz trzeci nie zdołałam się zabić, jestem aż taka głupia, by nie zamknąć pokoju na klucz? Jedna czynność... Jeden ruch... zmieniłby wszystko diametralnie. 

   Obudziłam się w zupełnie białej sali. Koło łóżka na którym leżałam stały jeszcze dwa takie same, a na nich dziewczyny. Nie wyglądały one normalnie. Właśnie, ja chyba do nich nie pasowałam, byłam normalna, nawet za bardzo. Chciałam stamtąd wyjść, pobiec do domu, zamknąć się w łazience i wziąć do ręki upragnione tabletki.
   Próbowałam się podnieść, lecz nie miałam wystarczająco dużo siły, czułam jakby w parę godzin wszystko ze mnie uszło, a została tylko sama skóra i świadomość, że znów poniosłam klęskę. Wreszcie zebrałam się w sobie i wstałam wyrywając przy tym wszystkie kable, którymi byłam przyczepiona do różnorodnych maszyn, które coraz głośniej pikały. Wstałam i ruszyłam przed siebie, przez podłużne pomieszczenia przepełnione ludźmi. Gdy byłam już w korytarzu prowadzącym do drzwi wyjściowych usłyszałam za sobą słowa "Hadley Strange, masz się zatrzymać". Stanęłam, lecz po chwili ruszyłam na dwór, wtedy dopiero zorientowałam się, że moje nogi są bose i nie mogłam ruszyć się z miejsca, czułam się tak jakbym przyrosła nogami do ziemi. W tej właśnie chwili lekarz i jego towarzysze dobiegli do mnie. Złapali mnie za ręce, pociągnęli w stronę szpitala, a ja próbowałam wyślizgnąć się z ich żelaznego uścisku, lecz oni tylko wbili mi w rękę szczykawke przepełnioną środkami na uspokojenie. Musiał być bardzo silny, ponieważ po chwili osunęłam się na ziemie w dziwnym pomieszczeniu.


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Hej, tu macie następny rozdział. 
Wiem, że miał się on pojawić pare dni temu, ale nie miałam zbyt wiele czsu, by go napisać.
Dziekuje za komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Czytasz=komentujesz!




wtorek, 1 kwietnia 2014

Kolejna nominacja do Liebster Award

No więc po raz kolejny zostałam nominowana do Liebster Awards. Nie za bardzo lubie być nominowana, ponieważ zawsze mam problem z wybraniem blogów, które mam nominować.

A oto zasady:
„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”


Moje odpowiedzi:
1. Co lubisz robić w wolnym czasie?
Spotykam się ze znajomymi, pisze nowe rozdziały na bloga, śpię i wiele różnych rzeczy.
2. Ile masz lat?
Mam 13 lat, ale za pare dni skończe 14.
3. Myślisz, że miłość od pierwszego wejrzenia istnieje?
Uważm, że istnieje.
4. Ulubiony zespół?
Oczywiście, że One Direction.
5. Uprawiasz jakiś sport? Jak tak, to jaki?
Raczej żadnego.
6. Jest jakiś kraj, do którego chętnie chciałabyś wyjechać?
Jest ich wiele, ale najchętniej chciałabym jechać do Londynu, Kanady, Nowego Jorku, Tokyo, itp.
7. Ulubiona książka?
Nie umiem wybrać najulubieńszej, ale uwielbiam książki autorstwa Jennifer E. Smith.
8. Jakie owoce lubisz najbardziej?
Truskawki, pomarańcze, jagody, grejfruty, itp.
 9. Jak długo zajmujesz się pisaniem?
Tego bloga pisze od ponad miesiąca, ale blogowaniem zajęłam się na początku pażdziernika.
10. Czy ludziom łatwo zdobyć twoje zaufanie?
Zależy jaki to człowiek. Jeśli czlowiek jest prawdziwy, szczery i nie kryje się za maską fałszywych słów i zachowań to zdobywa ją szybko, a ci którzy tacy nie są, wogóle.
11. Uczysz się języków obcych? Jak tak, to jakich?
Ucze się Angielskiego i Niemieckiego.


Moje pytania:
1. Jakie masz przezwisko? Z kąt się wzięło?
2. Ulubiony kolor. Dlaczego?
3. Czytasz mojego bloga?( jak nie to przeczytaj)
4. Należysz do jakiegoś fandomu? Jak tak to jakiego?
5. Twoja najgorsza wpadka.
6. Co sprawia, że się uśmiechasz?
7. Ulubiony film.
8. Jaki masz kolor włosów?
9. Jakiej słuchasz muzyki?
10. Twoja ulubiona potrawa.
11. Dlaczego założyłaś bloga?

Nominacje:
1. http://www.neonowe-sznurowki.blogspot.com/
2. http://twenty-secrets-of-love.blogspot.com/
3. http://law-of-death.blogspot.com/
4. http://plaster-na-zlo.blogspot.com/
5. http://wystarczy-zapomniec-o-tym-co-bylo.blogspot.com/
6. http://lifedreamscometrue.blogspot.com/
7. http://boy-from-bakery.blogspot.com/
8. http://mission-impossible-fanfiction.blogspot.com/
9. http://zaynmalik-bb-fanfiction.blogspot.com/
10. http://blogniallhoranpolska.blogspot.com/
11. http://opowiadanie-the-other.blogspot.com/

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział trzeci: "Pozory mylą, a ludzie zawodzą."

"Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy."


~oczyma Harrego~
   Schodziłem po schodach, gdy nagle ujrzałem jedną z wolontariuszek i nieznajomą mi dziewczynę. Z początku mi się tak wydawało. 
   Po raz pierwszy spojrzałem niepewnie na dziewczynę o złocistych włosach. Wydawało mi się jakbym już ją gdzieś spotkał, ale gdy spojrzałem drugi raz miałem już pewność. 
   W tym właśnie momencie wszystkie wspomnienia wróciły. To była Hadley. Dużo czasu zajęło mi zapominanie o niej, o jej uśmiechu, oczach, głosie, którym nigdy nie zwracała się do mnie miło. 
   W pamięci pozostały mi między innymi te słowa:
"Co ty sobie myślałeś? Że będę ci wierna aż do śmierci? Zapamiętaj, NIGDY, ale to NIGDY nic do ciebie nie czułam."

   Nie wiem czy ona wogóle kiedyś kogoś kochała, jej życie to tylko niekończące się imprezy i chłopak na jedną noc. A ja głupi myślałem, że jest inna, ale się pomyliłem. Bardzo. Byłem na każde jej skinienie, a ona potraktowała mnie jak zwykłego śmiecia.
   Przez całą drogę do mojego pokoju rozmyślałem nad spotkaną parę sekund temu dziewczyną i przez to prawie wpadłem na ścianę dzielącą mnie od pomieszczenia. Otrząsnąłem się i uchyliłem drzwi. Usiadłem na łóżku, które pod wpływem mojego ciężaru zaskrzypiało. 
   Po paru chwilach po wejściu do pokoju dalej kontynuowałem rozmyślanie o Hadley. Najbardziej zastanawiało mnie to co ona tu robiła. Może pomyliła drogę do klubu? - zaśmiałem się w duchu, lecz tak naprawdę ona nie była mi nigdy obojętna.
   Przez chwilę jeszcze się nad tym zastanawiałem, kusiło mnie żeby iść teraz do niej, wygarnąć jej co takiego mi zrobiła.
   Jak pomyślałem tak zrobiłem. Zmierzałem w stronę jej pokoju, mniej więcej wiedziałem gdzie się teraz znajduje, ponieważ śledziłem ją wzrokiem gdy wychodziła po drewnianych schodach, które lekko skrzypiały pod jej ciężarem. 
   Wreszcie stanąłem pod mahoniowymi drzwiami, które wydawały się być robione specjalnie dla mnie, ponieważ prawie się w nich mieściłem. To dobrze, bo męczyło mnie już schylanie się przy wchodzeniu do jakiego kolwiek pomieszczenia.
   Uchyliłem lekko drzwi i ujrzałem za nimi, w porównaniu do mnie niezbyt wysoką dziewczyne. Siedziała ona na łóżku i ... Płakała? Ona? Przypatrywałem jej się przez chwilę. Nagle drzwi lekko zaskrzypiały, wzdrygnąłem się. Hadley otarła oczy  wierzchem dłoni i odwróciła głowe w moją stronę.


~Hadley~
   Miałam racje, to był on. Lubie mieć racje, ale w tym przypadku cieszyła bym się gdybym jej nie miała. 
   Harry prawie nic się nie zmienił. Lokowaty właściciel szafirowych tęczówek sztucznie się do mnie uśmiechnął. Zmierzyłam go wzrokiem, jak robi łam to za dawnych czasów, ale ominęłam oczy. Nie lubiłamgdy ktoś w nie patrzy, miałam wtedy wrażenie, że ten ktoś wie o mnie wszystko, zna moją przeszłość i uczucia, które towarzysz ą mi w tej właśnie chwili. Nikt nie miał prawa tego wiedzieć. Najgorsze jest to, że on przed paroma chwilami widział jak płacze. Nienawidze tego słoowa, jest takie żałosne. Żeby zatrzeć ślady bezsilności, po ciszy jaka nastała w pomieszczeniu zaczęłam się drzeć:
- Co ty tu robisz?
- Mogę cię zapytać o to samo.
- Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. - odpowiedziałam oschle.
- Jak zwykle nie masz uczuć, nawet śmierć najbliższyh ci osób nic cię nie wzruszyła - nagle coś we mnie pękło, a łzy spłynęły mi po już wilgotnych policzkach.
- Co cię to interesuje? To moje życie i moja sprawa.
- Chciałem tylko pogadać, ale widocznie z tobą to niemożliwe - odpowiedział, po czym uderzył pięścią w drzwi i wyszedł trzaskając nimi. 
   Dlaczego tak się zachowałam? Nie mam pojęcia. Ale wiem jedno, musze o nim zapomnieć i to szybko. Jest na to tylko jeden sposób. Musze z tąd uciec, tylko jak? 



------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej, bardzo was przeprasza, że rozdział jest tak późno, ale kompletnie nie miałam weny i jeszcze do tego byłam chora. Ale cóż, już jest i się cieszmy. Nie wyszedł mi tak jak chciałam, ale już nic lepszego nie wymyśle. Oceńcie sami.
Dziekuje za komentarze pod ostatnim rozdziałem.